Odszukać w sobie dziecko...

         Jubileusz 50-lecia pracy reżyserskiej Stanisława Ochmańskiego.

         Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi.

 Jan Paweł II (Karol Wojtyła)

         Czym dzielił się z publicznością przez pół wieku pracy reżyserskiej Stanisław Ochmański? Poszukajmy odpowiedzi na to pytanie sięgając do samego źródła. Przyjrzyjmy się sylwetce człowieka, którego życie stanowi nierozerwalną część historii polskiego teatru lalek. Stanisław Ochmański karierę zawodową rozpoczął w 1951 roku jako aktor w Teatrze Lalek Arlekin w Łodzi. Sześć lat później wyreżyserował swój pierwszy spektakl Awantura w Pacynkowie.  W 1958 przeniósł się do Lublina, gdzie pracował do 1974 roku jako dyrektor, reżyser i kierownik artystyczny Teatru Lalki i Aktora. Ówczesny dyrektor Arlekina Henryk Ryl oznajmił, iż teatr odda tylko Ochmańskiemu. „I oto słowo stało się ciałem”, w roku, w którym opuścił Lublin obejmuje stanowisko dyrektora i zarazem kierownika artystycznego łódzkiego teatru. Tą funkcję pełni do roku 1991. Na deskach Arlekina wystawiano sztuki oparte na wybitnych tekstach: Pieśń o lisie Johanna Wolfganga von Goethego, Zaklęty rumak Bolesława Leśmiana, Lodoiska Wojciecha Bogusławskiego czy Mały książę Antoine de Saint-Exupérego. Na szczególną uwagę zasługują: Tryptyk staropolski, który był owocem współpracy z Henrykiem Jurkowskim, Zenobiuszem Strzeleckim i Stefanem Sutkowskim oraz Car Maksymilian, tekst wywodzący się z ludowej tradycji ruskiej. W swoim dorobku artystycznym Stanisław Ochmański posiada ponad 145 przedstawień lalkowych wystawianych w Polsce i za granicą. Sukcesy reżyserskie artysty są wypadkową talentu, ciężkiej pracy, zaangażowania i fascynacji lalkarstwem. Co jest więc tajemnicą Jego geniuszu? Zmysł odgadywania potrzeb widza? Niewątpliwie tak. Nie zapominajmy jednak, że publiczność Ochmańskiego charakteryzuje najwyższy poziom wymagań. Zaspakajanie potrzeb dzieci, to sztuka, której arkana posiadło niewielu. Inspiracje, które czerpie z najbliższego otoczenia i bezcenna umiejętność odnajdywania w sobie dziecka - mają swój wydźwięk na scenie. Preferowany przez Mistrza  dydaktyzm jest przemycany tak zręcznie, że wrasta w przedstawienie, staje się niedostrzegalny i równocześnie odbierany jako oczywistość. Zdaniem Stanisława Ochmańskiego lalka przemawia poprzez aktora. Renesans, który przeżywa obecnie lalkarstwo, jak uważa Jubilat,  polega przede wszystkim na powrocie do lalki jako do narzędzia służącego wyrażaniu emocji. Gra aktorska schodzi na dalszy plan na rzecz tych osobliwych katalizatorów ludzkich uczuć. Przedstawienia tego wybitnego łódzkiego reżysera cechują:  kunsztowny język i inspirująca fabuła. Przy doborze scenariusza zwraca szczególną uwagę na przesłanie. Twierdzi, że młody widz często dostrzega więcej niż dorosły, domaga się w przedstawieniu wartkiej akcji, a jeśli jego gusta nie zostają zaspokojone - otwarcie okazuje niezadowolenie. Owa wysokiej miary krytyczność dziecięcej publiczności wpływa na niedościgniony poziom techniczny i merytoryczny dzieł reżysera.

         Jubileusz 50-lecia pracy reżyserskiej Stanisława Ochmańskiego zbiega się z 60-leciem działalności  Teatru Lalek Arlekin w Łodzi. Mimo, iż w 1991 roku reżyser zrezygnował z funkcji dyrektora teatru, nadal współpracuje z Arlekinem i w dalszym ciągu dostępujemy zaszczytu obcowania z geniuszem lalkarstwa.  Wielki Człowiek tworzy Wielkie Dzieła - taki jest Stanisław Ochmański.

 

                                                                      Zulejka Mahmood-Michałowska

 

[Rozmiar: 69429 bajtów]

                Ocieranie się o największych[1]

 

   Zasłuchana w słowa Stanisława Ochmańskiego, jednego z największych ludzi teatru lalkowego, czuję przyspieszenie bicia serca, bo choć On podkreśla, że miał szczęście ocierać się o największych, i tu wymienia Leona Schillera, Kazimierza Dejmka, u którego był na wszystkich próbach, i Erwina Axera, to mam świadomość, że w tej rozmowie to ja ocieram się o jednego z największych ludzi teatru lalek.

    Rozmowa, bez mikrofonu, bez notatek, bez zapisu tego, co ulotne, bez fleszy. Herbata stygnie szybko, a ja nie nadążam z testowaniem swojej wrażliwości na kawał historii, która nazywa się „Stanisław Ochmański”. Zabieram dziesiątki książek, setki wycinków prasowych i dwie obszerne prace magisterskie[2], tak na początek, żeby prześledzić 50 lat twórczego dorobku Jubilata. Miałam notować, ale pióro odmawia posłuszeństwa, a kartka pozostaje nie zapisana. Nie będę notować, by ulotność chwili zarejestrować sercem, bo notatki już zrobili ci autorzy tych setek  wycinków prasowych i będą robić badacze teatru w sposób precyzyjny i z aptekarską dokładnością. Choćby w Who is who z 2003 roku czytamy: Stanisław Ochmański – reżyser teatrów lalkowych (…) egzamin reżyserski 1961, 1958-1974 dyrektor, reżyser, kierownik artystyczny w Teatrze Lalki i Aktora w Lublinie, 1974-1991 kierownik artystyczny i dyrektor teatru Arlekin w Łodzi. Reżyser 145 przedstawień lalkowych w 21 teatrach w Polsce, w tym 8 za granicą[3]. A ilość spektakli co rok jest korygowana w kolejnych wydaniach encyklopedii najbardziej znanych Polaków. Odmierzam minuty mijające błyskawicznie, a czas jakby za krótki, żeby usłyszeć receptę na wielkość.   Siedzi obok mnie przystojny mężczyzna, bardzo skromny i rysuje autoportret, z którego nie wystarczy zaczerpnąć, trzeba ulotnie przywdziać szaty teatralnego widza. Jedna rozmowa to jakby nie koniec, więc druga po kilku godzinach ma miejsce w domu Artysty. Niby o sobie, ale nie słowami tylko muzyką do najbliższego przedstawienia. Stanisław Ochmański z żarliwością opowiada kolejne pomysły, które już rodzą się do najbliższej premiery. On nie opowiada. On JEST. Wychodzę po wielogodzinnej rozmowie, jakbym na nią ciągle czekała, jakbym niedowierzała, że już wiem wszystko. Ja nie wiem. Ja czuję wielkość talentu, z którym los dal mi się zetknąć 12 lutego 2008 roku na chwilę.

   Wracam do domu i nie wierzę. Miałam szczęście, które może będzie najważniejszym momentem w życiu, albo przyniesie refleksje w formie zapisu strumienia świadomości. A tak działają tylko najwięksi.

    Nauka nie czeka na jubileusze, nauka rejestruje fakty z życia artysty jakby chwile napływały nie w czasie, lecz przez klawiaturę komputera czy taśmę video. Pozostaną zdjęcia, książki, monografie naukowe, które już powinny powstać, ale czas nie nadąża za biegiem wydarzeń teatralnych. Tylko w po 1999 roku Stanisław Ochmański wyreżyserował takie spektakle jak:

 Piękna i bestia (Łomża 1999);  Dzikie łabędzie (Łódź 2000); Nowe szaty króla (Łomża 2001); Piękna i bestia (Słupsk 2001); Spowiedź w drewnie. Namiętności marionetek (Rabka 2002), Świniopas (Ubogi książę) (Łomża 2002); Byczek Fernando (Łódź 2003), Świniopas (Ubogi książę) (Łódź 2005), Kot w butach (Będzin 2005), Misie Ptysie (Słupsk 2006).

      Pisali o nim najwięksi, m.in.: Maria Bechczyc-Rudnicka[4], Henryk Jurkowski[5], Henryk Izydor Rogacki[6], Marek Waszkiel[7]. Recenzowali jego sztuki  m.in. tacy wybitni krytycy, jak Anna Tatarkiewicz w lubelskiej „Kamenie”, czy Maria Bechczyc-Rudnicka[8], Wiera Korneluk[9].

Nie sposób zadać więc pytanie: nad czym Pan teraz pracuje, bo to tyle samo znaczy, co przysłowiowe „co poeta chciał przez to powiedzieć?” Więc nie zadaję pytań – wczuwam się w słowa, które sięgają dalej niż odpowiedzi: Reżyseruje się i w pewnym momencie coś nas niesie – mówi Stanisław Ochmański –  Ktoś nam mówi, że to niedobre. Ma się sporo oponentów, ale  w końcu okazuje się, że miałem rację… Aktorzy o tym mówią, że coś ich unosi. Wcześniej w nocy, rano wszystko namyśla się pomysł. Fajnie. Tak zrobię. Reżyserując cały czas się myśli. Pierwszy krok  - skreśla się monologi, przydługie dialogi, bo publiczność tego nie wytrzyma. Później szuka się miejsc dla muzyki itd.

   Mam nieodparte marzenie, by zapytać o rolę scenariusza w Jego pracy. Stanisław Ochmański precyzyjnie określa tę rolę jako nadrzędną. Koncentruje moją uwagę na trzech aspektach poszukiwania tekstu: tekstu niosącego ważki dla reżysera problem; tekstu nacechowanego pięknem języka ( np. Mały książę), języka staropolskiego (np. Tryptyk staropolski) i niezwykle rzadko poszukiwany tekst dla aktorki, którą chciałby wyeksponować.  

W repertuarze teatru „Arlekin”, którego Stanisław Ochmański był dyrektorem (1974-1991); pod datą 29 marca widnieje  zapowiedź kolejnej premiery w Jego reżyserii. Będzie to Tajemnica wesołego miasteczka . Jest rok 2008. Jubileusz 50-lecia pracy artystycznej wieloletniego dyrektora Stanisława Ochmańskiego i 60-lecie Jego  Teatru Lalek „Arlekin”. To ważny rok.



[1] Z wywiadu przeprowadzonego przez D. Muchę ze Stanisławem Ochmańskim w Teatrze Lalek „Arlekin” w Łodzi w dniu 12 lutego 2008.

[2] S. Ochmańska, Stanisław Ochmański – artysta teatru lalkowego. Niepublikowana praca magisterska napisana w UŁ pod kierunkiem prof. dr hab. Anny Kuligowskiej-Korzeniewskiej. Łódź 1998. B. Sadkowska-Steczek, Państwowy Teatr Lalek „Arlekin” w Łodzi w latach 1974-1991 za dyrekcji Stanisława Ochmańskiego. Niepublikowana praca magisterska napisana w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i. Ludwika Solskiego na Wydziale Zamiejscowym we Wrocławiu. Wydział Lalkarski. Pod kierunkiem prof. dr. hab. Janusza Deglera. Wrocław 2003.

[3] Who is who w Polsce. Encyklopedia biograficzna z życiorysami znanych Polek i Polaków, Zug 2003, s.  3098.

[4]  Zob. m.in.: M. Bechczyc-Rudnicka, Godziny osobliwe, Lublin 1966.

[5] Zob. m.in.: H. Jurkowski, Moje pokolenie,  Łódź 2006.

[6] Zob. m.in.: H. I. Rogacki, Teatru Andersena żywot czterdziestoletni, Lublin 1994.

[7] Zob. m.in.: Łódzkie sceny lalkowe, op. cit.; 100 przedstawień teatru lalek. Antologia recenzji, 1945-1996, Łódź 1998;  

[8] Zob. m.in.: 100 przedstawień…, op. cit., s. 119-121.

[9] Zob. m.in.: 100 przedstawień… op. cit., s. 147-149.

 

[Rozmiar: 76061 bajtów]

 

TROCHĘ HISTORII... CZYLI JAK WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO

 

-         Czy może Pan opowiedzieć, jak zaczęła się Pana przygoda zarówno z teatrem lalek, jak i z teatrem dla dzieci?

- Tak naprawdę to był przypadek, bo wie Pani, nie urodziłem się marząc o lalkach... Od zawsze jednak myślałem o teatrze.  Chciałem po prostu grać w teatrze, najpierw - zanim zostałem reżyserem, myślałem o aktorstwie. Od tego się zaczęło. Zdawałem do Teatru Pinokio. Marta Janic była wtedy dyrektorem. Przeczytałem ogłoszenie w prasie i poszedłem. Bylo dziesięciu kandydatów. Pani dyrektor dała nam różne zadania aktorskie. Odpadłem jako przedostatni, ale w porządku. Później jak zostałem dyrektorem teatru  powiedziałem: „I widzisz Marta, wyrzucilaś  mnie...” (śmiech) Ja wtedy nie miałem żadnego wykształcenia i przygotowania aktorskiego, byłem jedynie po maturze.

Po małej maturze cała rodzina zaczęła się zastanawiać, w jakim zawodzie powienienem się kształcić. Pomyśleli, że może powinienem zostać nauczycielem. Postanowilem więc pójśc do liceum pedagogicznego. Ciekawa szkola była w Łowiczu.Wiedziałem  \jednak, że nie mogę żyć bez teatru. W szkole w Łodzi organizowalem akademie, prowadziłem konferansjerkę. Takie rzeczy interesowały mnie organizacyjnie, a oprócz tego mogłem pokazać siebie jako aktora. Poszedłem do tego liceum w Łowiczu i pomyślałem,  teatr tak we mnie siedzi, że musze coś z tym zrobić. I tak wymyśliłem, że jako nauczyciel, to teatr dla dzieci można robić. I tak sie wszystko zaczęło.

Zacząłem czytać, jak się robi lalki, jak się buduje scenę. Oczywiście pisali, że to wszystko jest takie proste, a w rzeczywistości to wcale nie takie łatwe. (śmiech). „Opętalem” wręcz dyrektora szkoły, który dał salę, kupił reflektory,okotarowanie. Miałem już zespół, zebrałem go z całej szkoły, sami robiliśmy lalki. Wyreżyserowałem tam kilka sztuk. Moim pierwszym przedstawieniem, które przygotowałem było O szewczyku dratewce i smoku Marii Kownackiej.

Później poszedłem do Arlekina, gdzie dyrektorem był Ryl i spytałem, czy móglbym zwiedzić scenę i pracownie. Powiedziałem mu też, że prowadzę w Łowiczu teatrzyk i czy może zechciały zobaczyć jakieś przedstawienie. Ryl na to, że oczywiście, że bardzo chętnie i spytał, kiedy będziemy grali. I rzeczywiście przyjechał. Okazało się też, że nie przyjechał sam, ale także Pani Zofia Gutkowska – Nowosielska,scenograf ,Maks Lubasz oświetleniowiec Teatru Arlekin, Ali Bunsch, pani Rylowa. Proszę sobie wyobrazić, co czułem, jak zobaczyłem ich wszystkich. Ale oczywiście zagraliśmy spektakl. I po przedstawieniu Ryl pyta się zespołu, kto właściwie ten teatr prowadzi, bo ja mu wcześniej powiedziałem, że wszyscy, że jest to wspólna praca. Zespół odpowiedział jednak, że to ja. Ryl pyta się mnie więc: czy chciałbym w teatrze pracować?”  Ja na to, że oczywiście, ale że to niemożliwe, że jest nakaz pracy. Do dziś mam zaświadczenie z Ministerstwa Oświaty o odroczeniu z zawodu nauczycielskiego na czas studiów w teatrze lalkowym. Wtedy, po przedstawieniu, Ryl poszedł do dyrektora szkoły, mowiąc że jestem zdolny i chce mnie wziąć do teatru, żebym się kształcił. Dyrektor się oburzył: „A co? To u nas zdolnych nie trzeba?” . (śmiech)

Tak się to wszystko zaczęło. Ryl mnie zaangażował, jako aktora. Najpierw przecież byłem adeptem.Wtedy nie było szkół aktorskich. Komisja egzaminacyjna zbierała się przy Ministerstwie Kultury i Sztuki. Myśmy się przygotowywali i tam zdawaliśmy egzaminy. Aktorzy z teatrów dramatycznych uczyli nas wymowy, wiersza, prozy. Ćwiczeń związanych z lalkiami uczyliśmy się sami. Co lepszy lalkarz, czujący lalkę, uczył pozostałych. W tamatych czasach, tak właśnie wyglądała nauka aktorstwa. Zdałem egzamin aktorski, jednak coraz częściej myślałem o reżyserii. Przypomniały mi się czasy z Łowicza, gdzie sam tworzyłem spektakl, sam układałem i sklejałem w całość te przedstawienia. Poszedłem więc do Ryla, ale powiedział mi, że reżyser go nie interesuje, że ja nie mam nawet własnego repertuaru. Wyjaśnił mi też, że reżyser to jest jak taki nabity pistolet, którym strzela na wszystkie strony. Kilka miesięcy później zwróciłem się do Ryla z tym samym pytaniem i prośbą. Jednak tym razem trzymałem „pod pachą” gotowe do wystawienia teksty.On jednak stwierdził, że mój repertuar się nie nadaje. Ale za jakiś czas, sam do mnie przyszedł i powiedział: „Chciałeś reżyserować, mam tutaj sztukę Awantura w Pacynkowie, masz już gotową muzykę i scenografię - chcesz - to rób. Poczułem się wrzucony w pozycję, której właściwie sobie nie wybrałem, ale stwierdzilem, że muszę zrobić to przedstawienie. To była moja pierwsza sztuka warsztatowa. W tamtych czasach, żeby zdać egzamin eksternistyczny, trzeba było przygotować trzy przedstawienia. I tak pierwsze zrobiłem w Arlekinie, drugie - Tomcia Palucha Zaborowskiego w Bielsko Białej. Dlaczego w Bielsko Białej? Co prawda komisja dobrze oceniła mój pierwszy spektakl, jednak przyznali, że trudno stwierdzić, ile w tym mojej pracy, a na ile pomogli mi koledzy. Przedstawienie robiłem przecież w swoim teatrze. Postanowili więc wrzucić mnie na obcy teren. I rzeczywiście jakieś dwa czy trzy miesiące później zadzwonili z informacją, że teatr w Bielsko Białej szuka reżysera. Tym razem sam mogłem wybrać tekst. I po tej drugiej sztuce, stwierdzono, że mogę objąć teatr, bo był właśnie wakat w teatrze w Lublinie. Usłyszałem też: „Proszę nic nie mówić, że nie ma Pan jeszcze dyplomu. Zrobi Pan jeszcze jedną sztukę w Lublinie, którą Pan sam wybierze.”  Trzecią sztukę robiłem już jako dyrektor teatru. Przygotowałem wtedy Dziadka Zmruż-Oczko, sztukę, którą napisała Janina Morawska według Andersena. I to był mój dyplom z wyróżnieniem.

W Lublinie byłem przez szesnaście lat i odchodziłem, że tak powiem w chwale. Ryl kończył właśnie wieloletnią współpracę z Arlekinem i powiedział, że nie odda teatru nikomu innemu, niż Ochmańskiemu! Ja się bardzo dobrze czułem w Lublinie, ale chciałem wrócić do Łodzi, to jest przecież moje rodzinne miasto. Tu zaczynałem. W Lublinie zostałem jednak jeszcze półtora roku. Nie pozwolono mi od razu odejść. Wojewoda powiedział: „A o co Panu chodzi? Przecież w teatrze spokój. Mieszkanie większe? No to załatwimy.” Ja na to: „Nie, Panie Wojewodo. To nie o to chodzi.” Na co wojewoda: „Przeszkadza ktoś w teatrze? To zwolnimy. Naprawdę. Pensji nie mogę Panu podnieść, ma Pan tyle co w operetce, czy osterwie.” Wreszcie mu powiedziałem, że wyczerpałem swój program artystyczny i nie wiem co dalej robić. Musiałem coś wymyślić, żeby mnie puścił, bo rzeczywiście sprawiał trudności. W końcu powiedział, że dobrze, że mam jeszcze pół roku posiedzieć, żeby się mogli zastanowić, kogo wybrać na moje miejsce. I po tych perypetiach przyszedlem do Arlekina. Tu pracowałem przez siedemnaście lat. Po tym czasie okazało się, że teatr świetnie funkcjonuje, gdzie nie zajrzę tam wszystko w porządku i ciągle słysze tylko „Tak jest Panie Dyrektorze.”, „Wszystko w porządku Panie Dyrektorze”. Pomyślalem, że to jest nieuczciwei trochę naprawdę nie wiedziałem co dalej robić ażeby teatr się rozwijał.  Zacząłem więc szukać mojego nastepcy. Mogłem trochę podejrzeć pracę młodych reżyserów bo przez piętnaście lat pracowałem w szkołach – we wrocławskiej filii krakowskiej Wyższej Szkoły Teatralnej – tam uczyłem ruszać kukłą, a później, jak utworzono wydział reżyserii w Białymstoku, prowadziłem tam zajęcia z reżyserii. Miałem też seminaria reżyserkie. Uczyłem tam około siedmiu lat. Przez pewnien czas byłem też prodziekanem tego wydziału.

Po odejściu z Arlekina, odsunąłem się  i nie wyspółpracowałem z tym teatrem. Zależało mi na tym, żeby Waldek Wolański mógł sam działać i wprowadzić swoje wizje. Około dwóch lat nie miałem  bliższej styczności z Arlekinem, ale zaczęły pojawiać się propozycje z innych teatrów, na przykład z Pinokia. Zrobiłem tam Don Juana, Fausta, Don Kichota. Dla  mnie są to bardzo ważne pozycje..  Jednak później Waldek Wolański zaproponował mi zrobienie spektaklu w Arlekinie. Zacząłem reżyserować też w innych teatrach w Warszawie, Olsztynie, Rabce. Dyrektor rodzącego się teatru w Łomży, poprosił mnie o zostanie konsultantem. Chciał, żebym wprowadził go w temat i specyfikę teatru lalkowego. Wspolpracowalem z nim kilka lat. Wyreżyserowałem tam także kilka sztuk. Jest tam mały, ale świetny zespół.

-         Ale dyrektorem teatru juz nigdy Pan nie został?

-         Nie, nie. Nie chciałem. Ja bym się nawet już tego nie podjął.

-         A czy są teatry lalkowe w Polsce, w których Pan nie reżyserował?

-         No więc, właśnie okazuje się, że są. Współpracowałem w Polsce z siedemnastoma teatrami,   nie reżyserowałem  na przykład w Krakowie, Rzeszowie, Jeleniej Górze, Zielonej Górze. Myślę, że zostało tak pięć – siedem teatrów, których nie opanowałem (śmiech). Teraz to ja już wybieram teatry, w ktorych chcę reżyserować. Pracuję tam, gdzie są ciekawe zespoły, gdzie widzę, że interesuje ich dany temat.

-         Trzeba przyznać, że szczęśliwie się Panu ta droga potoczyła.

-         No tak, jakoś tak się udawało i trochę szczęścia w tym było, ale chyba też trochę wiedzy ,doświadczenia. A do tego naprawdę chciałem pracować.

Wychodzi na to, że zacząłem w teatrze amatorskiem przy liceum pedagogicznym w Łowiczu. To były lata 1949-51. Oprócz Szewczyka, zrobiłem tam Złotą rybkę, Wielkiego Iwana i Czuka i Heka. A później nawet w wojsku teatr lalkowy robiłem. Nawet w wojsku! A byłem w takim nietypowym wojsku, bo do kopalni mnie wzięli.

-         Więc z teatru do kopalni?A później znów z kopalni do teatru, prawda?

-         Z teatru do kopalni. No tak. Nic nie dało się zrobić. Ryl jeździł do Warszawy, żeby mnie odroczyć, żeby mnie do teatru wojskowego dać, ale nic się nie dało zrobić. „Przeskrobałem” wtedy trochę, nie po tamtej stronie byłem i stąd dwa lata w zastępczej służbie wojskowej.. Ale mimo to wyreżyserowalem tam sztukę. Poczatek w wojsku był typowy – najpierw ogolili mi głowę, a później zaczęli spisywać moje dane. Najpierw imię, nazwisko, urodzony ,a potem, padło pytanie o zawód. Odpowiedziałem, że aktor.

      - Jak? Co to za aktor?

      - No aktor. W teatrze gram.

      - Panie Kapitanie! My tu jednego cyrkowca mamy!

      No i kapitan na to:

      - No dobrze. Dawać mi go tu.... To co wy, w teatrze gracie? A to tak wychodzicie do ludzi i        mówicie, a oni będą się śmiali?”

      - No moge i tak.

      - No to dobrze, to w porządku. To taki człowiek by się nam tu przydał. Dostaniecie czas. Na  ćwiczenia nie będziecie chodzić i napiszecie sztukę.

      - Ale obywatelu Kapitanie, ja mogę zagrać, jak mam gotowy tekst, to się nauczę i mogę zagrać, ale napisać...

      - Napiszecie... Napiszecie tak: Stary rok odchodzi, nowy rok przychodzi, pałac kultury zaczyna się budować i nowy rok ten pałac kultury skończy.

-         Jaka była publiczność na tym przedstawieniu? Z wojska, czy widomnia przychodzila spoza?

-         Najpierw samo wojsko. A jak się dowództwu spodobał się spektakl, to z miasta też. Ja w Pszczynie robilem ten teatr. I zaproszeni ludzie przychodzili do jednostki. Dostalem tam dużą salę. Ale tylko jedno przedstawienie udało mi się tam wyreżyserować.

Opowiem jeszcze jedną anegdotę o moich początkach w teatrze: Gdy pracowałem już w Arlekinie - jako aktor - pomyślałem sobie: My kończymy te egzaminy eksternistyczne, a ja bym chciał skończyć szkołę dramatyczną i wrócić do lalek. Chciałem być wykształconym człowiekiem. Niby miałem maturę i zdane egzaminy, jednak potrzebowałem tego, szczególnie gdy myślałem o sobie, jako o reżyserze. Zdawałem więc tutaj w Łodzi do szkoły aktorskiej.Kazimerz Dejmek był wtedy rektorem. Bedąc już aktorem w Arlekinie, poszedłem na egzaminy. Czułem, że dobrze mi idzie. Dwa dni później były wyniki. Przyjechałem rowerem, który spokojnie wstawiłem do piwnicy, myśląc, że tu właśnie będę przychodził na zajęcia i tu zostawiał swój rower. Podszedłem do listy, patrzę, że żadnego nazwiska na „O” nie ma, ale pomyślałem, że może się pomylili i jestem na liście u dziewczyn, ale patrzę i tam też nie ma. No nie ma, nie zdałem. Było mi głupio,ale trudno. Stwierdziłem, że pójdę do rektora i spytam dlaczego. Może uda mi się jakoś lepiej na przyszly rok przygotować. Poszedłem do Dejmka z prośbą o wyjaśnienie błędów. On znalazł moją teczkę, patrzy i mówi: „Wiersz dobrze, proza dobrze, poczucie rytmu dobrze, spiew, piosenka w porządku... Wie Pan, my w tym roku przyjmujemy głównie amantów, a Pan... sam Pan rozumie.” I to by było na tyle.

A dalszy ciąg jest taki, że gdy byłem już dyrektorem w Lublinie, byłem na stypendiach w Paryżu w Leningradzie, Moskwie, Rydze, Pradze, a nie moglem zobaczyć, jak pracują nasi: Axer, czy Dejmek. W ministerstwie mi powiedzieli, że muszę to sobie sam załatwić. Poszedłem więc do Narodowego, gdzie Kazimierz Dejmek był wtedy dyrektorem i akurat reżyserował Żywot Józefa. Udało mi się z nim porozmawiać, choć był niechętny. Powiedziałem mu, że to nie możliwe, żeby odrzucił mnie drugi raz. On się na to pyta, kiedy był pierwszy raz, więc opowiedzialem mu, jak zdawałem do szkoły aktorskiej i dlaczego mnie odrzucili A Dejmek na to „no  patrz Pan, jaki człowiek był głupi.” I dostałem przepustkę na wszystkie próby, łącznie z generalną. I w ten sposób otrzymałem honorową asystenturę u Dejmka w Teatrze Narodowym Byłem na wszystkich próbach, przy tych wspaniałych, wybitnych aktorach.

 

TROCHĘ TEORII... CZYLI LALKI I  DZIECI I LALKI DLA DZIECI

-         Istnieje wiele rodzajów lalek. Czy ma Pan swoją ulubioną?

-         Kukła, polska lalka kukiełka szopkowa.Oczywiście wszystkimi operowałem. Teraz robię przedstawienie z dwiema pacynkami. Są także marionety belgijskie – one są dość prroste w konstrukcji wręcz prymitywne, ludowe – te też bardzo lubię. Mniej lubię jawajki. Wszystkie techniki, które w teatrze lalkowym są to oczywiście znam, ale jednak najbardziej lubię kukly. Zresztą uczyłem animacji kuklą w szkole wrocławskiej.

-         A dlaczego właśnie kukła? Czy chodzi o to, jakie możliwości animowania daje?

-         Tak, właśnie o to. Z kukły bije prostota i żywość, jest to bardzo ruchliwa lalka. Pacynka to tyle, co dłonią można operować, a kukłę można „rozmachać”, „roztańczyć”. Nawet nie muszą być zmiechanizowane – mogą mieć wiszące rączki, wiszące nóżki, nawet główka nieruchoma ,ale całą lalkę tak można „rozbuchać” – oczywiście, jeśli dobry aktor weźmie kukłę w ręce – to może lalkę tak rozruszać i ożywić, że to jest coś pięknego. Ona się oczywiście nie nadaje do precyzyjnego grania, tu raczej używa się jawajki, gdzie można sprawić, że lalka wszystko poruszy, wszystkiego dotknie.

-         Wspomniał Pan przed chwilą o aktorze. Jak pan traktuje aktora w teatrze lalkowym? Czy jest on jedynie animatorem, czy może odgrywać równorzędną lalce postać?

-         W moim najnowszym spektaklu, jest tak, że animatorzy najpierw grają pacynkami a później  wyprowadzam ich z lalką przed parawan i grają z pacynką w taki sam sposób, w jaki dziecko bawi się lalką- zabawką. Aktorzy rozmawiają z tą lalką. Więc tu używam takiej techniki, gdzie lalka gra za parawanem, ale jednocześnie animatorki wychodzą z lalkami, by później znów wrócić za parawan. Wyprowadzam też aktorki  na widownię i chowają się wśród publiczności. Więc aktor jest równie ważny, nie jest jedynie animatorem.

-         Teatr dla dzieci musi liczyć się z tym, że jego publiczność należy do najwbardziej żywiolowej. Czy w trakcie prób są analizowane i przewidywane różne możliwe sposoby radzenia sobie z reakcją najmłodszej publiczności?

-         Tak, przewidujemy różne wersje. A dodatkowo na próbę generalną zapraszam młodych widzów, żebyśmy mogli jeszcze sprawdzić, jak spektakl jest odbierany przez publiczność i na jakie zachowania i reakcje publiczności aktorzy muszą być przygotowani.

Przyznam, że bardzo trudno jest reżyserować w teatrze dla dzieci. Gdy dziecku się  coś nie podoba, zaczyna się nudzić, to albo się obraża, albo przeszkadza – odwraca się tyłem do sceny i zaczyna rozmawiać z kolegą w następnym.rzędzie. Dziecko reaguje dużo bardziej spontanicznie niż dorosły.

-         Ale też chyba najpiekniej pokazuje, jak mu się spektakl podoba?

-         O tak, jak dziecko wychodzi zadowolone z teatru potrafi potem przez dłuższy czas opowiadać o tym co zobaczyło. Dobrze też, gdy mogą dzieci porozmawiać o tym z rodzicami, którzy pomagają  pewne rzeczy zrozumieć. Czasem już w trakcie spektaklu dziecko zadaje rodzicom pytania. Nie dlatego, że mu się nie podoba, to co widzi na scenie. Potrzebuje tylko dodatkowych wskazówek, żeby mogło lepiej i pełniej odebrać spektakl.

-         A czy ma Pan przypuszczenia, dlaczego tak wlaśnie się dzieje? Dlaczego dzieci tak dobrze reagują na spektakle teatru lalkowego?

-         Przyznam się, że nie wiem. Myślę jednak, że jest to powiązane z zabawkami, którymi dziecko otacza się od najmłodszych lat. Lalka, czy przytulanka jest takim pierwszym towarzyszem, przyjacielem dziecka. Możliwe ,  dlatego, że żywy aktor jest dużą postacią, jest dla niego mniej komunikatywny, jest czymś trochę spoza jego świata. Lalki są im po prostu bliższe.

 

TROCHĘ PRZYSZŁOŚCI... CZYLI NAJBLIŻSZE PLANY

-         Powiedział Pan wcześniej, że teatr lalkowy się zmienia, że publiczność powraca do tego rodzaju sztuki. Jak więc widzi Pan przyszłość teatru lalkowego? I co trzeba robić, żeby ten teatr nie zaczał znów tracić na popularności, by się utrzymał na swoim dobrym poziomie, w którym teraz go zastaliśmy?

-         Trzeba robić dobry teatr, po prostu! Tylko tak można to wszystko utrzymać,a wtedy dzieci będą zainteresowane. Bo jak twórcy zaczynają za bardzo wymyślac, to tracą zainteresowanie dzieci. Nie może też być za dużo techniki. Trzeba po prostu wziąć lalkę, grać, dobrze mówić tekst, ale wartościwy tekst i to będzie wszystko.

-         Chyba prostota jest istotą teatru, a w szczególności teatru dla dzieci?

-         Oczywiście. Nie twierdzę, że teatr ma stać w miejscu, należy wręcz wciąż wymyślać nowe sposoby inscenizacji, ale nie można robić z lalek maszyn do grania.

-         A jakie są Pana najbliższe plany, po premierze Tajemnicy wesołego miasteczka?

-         Dzwonił już do mnie dyrektor z Będzina, czy zechciałbym wyreżyserować tam „Śpiącą królewnę”. Przyznam, że jeszcze nigdy nie reżyserowałem tego tekstu. To jest moja najbliższa propozycja. Może wyjść z tego bardzo ładne przedstawienie, przecież temat jest bardzo ciekawy.

 

 

 

 

 

Copyright 2008 by Bartlomiej Major, All rights reserved
.